Powitał starszyznę i młodszyzne. Jak niektórzy wiedzieli pojechaliśmy z Tomkiem w trasę na Niemcy. Nie powiem gdzie dokładnie, bo szczerze mówiąc sam nie wiem. Tomek pojawił się po mnie koło 16 w niedziele, zapakowałem swoje rzeczy do mazdy i jazda do Mikołowa pod bierdonke gdzie byliśmy umówieni z kolegą z firmy. Poszliśmy na zakupy, szybki dojazd na bazę. Wpakowaliśmy się do Scani – naprawdę jestem pod wrażeniem ilości miejsca w tej kabinie. O 17.05 Ruszyliśmy w stronę Olszyny. Droga łatwa, prosta, nic się nie korkowało 8,50zł na budziku i lecieliśmy sobie pomalutku. Po drodze stanęliśmy na shelu, bo drugi kierowca musiał kupić sobie winietę i przy okazji wykręciliśmy krótką pauzę. W dalszej drodze na olszynę napotkaliśmy burze – waliło żabami równo ale tak jakoś sprawiało to frajdę. Na terminalu pojawiliśmy się około 23. Odwiedziliśmy market, otwarliśmy sobie po piwku i zacząłem walkę z kolacją – jajecznicą z serem, zeszkloną cebulką i pomidorkiem. Dobra była. Nastawiliśmy sobie budziki i każdy wlazł do swojego łóżka.
Następnego dnia pobudka o 7.30 I gonimy w stronę Berlina. Troszkę niewyspany zrobiłem śniadanie i herbatkę. Jechaliśmy sobie spokojnie, bez nerwów. Po około 1,5h jazdy zajechała przed na policja. Napis na kogucie „ bite falgen” mówił sam za siebie. Zjechaliśmy na parking za panami policjantami. Sprawdzili tarczki i wołają tomka na tył naczepy… Na szczęście skończyło się tylko na pytaniu ile mamy zapiętych pasów. Słowo 10 widocznie ich zadowoliło i puścili nas dalej. Damian zatrzymał się na jakiejś stacji kilka kilometrów dalej, zajechaliśmy do niego i zrobiliśmy 45 pauzy. Po trzech godzinach dojechaliśmy na miejsce rozładunku. Była to jakaś budowa. Wpierw zrzucali Damiana, my za ten czas wykręcili 45 a potem na odwrót. Po rozładunku objęliśmy kierunek Wittenberg czy jakoś tak. Naszym celem była firma SIG Combiblok produkująca kartony do materiałów płynnych spożywczych jak soczki, śmietanki, mleka etc. Damian miał załadunek jakieś 70km dalej od nas, więc się rozstaliśmy. Na firmie ładowały się jeszcze 2 auta od nas z firmy ale kierowcy byli jacyś niechętni do rozmowy. Kolejka była taka dosyć a z ładowanie zbytnio się nie śpieszyli. Wziąłem się, więc za gotowanie. Tomek robił porządek na pace a ja walczyłem z makaronem tortelini w sosie śmietankowym. Powiem szczerze, że taki dobry wyszedł mi pierwszy raz. Zjedliśmy, ja ogarniałem wszystko a Tomek się zdrzemnął. Ładować zaczęli nas dopiero o 22 i martwiliśmy się o czas pracy. Ale na szczęście wszystko było na styk, ustawiliśmy się w bocznej uliczce, wzięliśmy prysznic i poszliśmy spać.
Dnia trzeciego wyruszyliśmy w stronę mazur. Tym razem naszym celem był Olsztynek. Wpierw kawałek landówkami a później już autostradą jechaliśmy w stronę świecka. Jedyną „atrakcją” w Niemczech była łapanka organizowana na ringu. Później już czysto do samej granicy. Wjechaliśmy do Polski i aż się zdziwiłem, że było cicho na cb. Nie daleko przed wjazdem na A2 zrobiliśmy pauzę. Po pauzie kierunek września żeby ominąć Poznań. Jechaliśmy sobie spokojnie, jak zawsze w większych miastach ulice trochu zakorkowane, ale zbytnio to nam nie przeszkadzało. Za Toruniem wyszyła nam jeszcze jedna 45. Zjedliśmy jakiś bigos i fasolkę i tradycyjnie obejrzeliśmy jeden odcinek Mac Gaywer’a. Ruszyliśmy dalej, zostało nam jeszcze 3h jazdy i zamierzaliśmy to jak najlepiej wykorzystać. Gnaliśmy dosyć szybko, ale uczucie eleganckie. Na plecach było lekko – 18t kartonów i tak jechaliśmy sobie przed siebie w kierunku Lubawy. Czas skończył się nam w Kurzętnikach przed Lubawą. Standardowo wypiliśmy sobie po piwku, obejrzylismy film, nakarmiliśmy liska i poszliśmy spać.
Dzień czwarty był dniem można by powiedzieć przemyśleń. Na firmę mieliśmy ok. 80km. Po półtorej godzinie byliśmy na miejscu. Rozładowali nas szybko. Ustawiliśmy się w rajce i czekamy na zlecenie. Przez 3 godziny ani słowa od spedytora, aż w końcu o 12 podjechaliśmy ładować przecier truskawkowy w skrzynio paletach. Od 13 zaczęliśmy pauzować, co by elegancko wyjechać zaraz po zakazie, chociaż i tak mogliśmy z tym jechać, bo to pożywka była. Zbliżała się pora obiadowa, więc kombinowałem, co by tu zrobić ze względu na to, iż jestem kucharzem zrobiłem placek po węgiersku. Więcej paprania niż to we wercie, ale przynajmniej zdrowo się najedliśmy. Po ogarnięciu wszystkiego podjęliśmy się próby snu… Tomkowi aż się chrapło a ja jak zwykle miałem problemy ze zmrużeniem oka.
W dniu piątym nie ma za dużo do opowiadania. Ruszyliśmy o 23 do tych. Z początku minęliśmy się z gabarytami – zte Katowice leciał. Kierowaliśmy się na Płońsk a dalej na Sochaczew, gdzie dalej zrobiliśmy pauzę – niestety z dalszej trasy nie wiele pamiętam za to Tomek mówił, że przyjmowałem ciekawe pozy do snu.
Kolejna trasa jak zwykle udana. Nagrywałem filmiki, ale z niestety nie są one zadowalającej jakości. Zrobiłem kilka fotek ale ich jakość również nie jest super zadowalająca.