Kierunek Metz…
Po długiej przerwie,
14 czerwca rozpoczęła się nasza (moja i ojca) wspólna wyprawa ciężarówką i mimo, że rok szkolny jeszcze się na dobre nie skończył, to nie mogłem odpuścić sobie takiej okazji. Początek wydawał się przerażający – trzeba dostać się do samochodu oddalonego o przeszło 400 km korzystając z uprzejmości innych kierowców… O godzinie 21:30 czekaliśmy już oboje na pierwszego ‘stopa’ i jak się okazało, pierwsza ciężarówka stanęła po uniesieniu w jej kierunku magicznego arkusza A4 w zielonkawym kolorze
Nasza podróż zaczęła się więc od Mana F2000, kierowcą okazał się być miły pan kursujący na co dzień z drobnicą Schenkera „na Skandynawię”. Gdy już rozgościliśmy się w starszym bracie naszego TGA trzeba było zatrzymać się na krótką przerwę, związaną z obawami prowadzącego o ładunek na naczepie (drobnica to jeden z najtrudniejszych do zabezpieczenia ładunków, więc co jakiś czas kontrolowaliśmy aktualny stan „położenia” towaru). Przerwa trwała 20 minut, w dalszą drogę wyruszyliśmy 10 minut po 22. O godzinie 22:50 mijamy już Gorzów Wlkp., a 25 minut później bary w lesie pod Skwierzyną, dowiadujemy się także, że samochód należy do przedsiębiorcy z Mińska Mazowieckiego. Piętnaście minut przed północą przekraczamy granice województwa Wielkopolskiego, po drodze mijamy Sękowo – siedzibę firmy Sano, a o 1:10 podróż Manem dobiega końca w Tarnowie Podgórnym, tutaj musimy czekać na kolejną „okazję”, która przybliży nas nieco do własnych 12 kół…
Ku naszemu ucieszeniu na kolejny środek transportu długo czekać nie musieliśmy – była to Scania serii 4 w niskiej kabinie, przewożąca tzw. spożywkę w chłodni, co prawda do najdłuższych ten etap trasy nie należał, bo podjechaliśmy dosłownie 20 minut, na rozjazd w stronę Gądek (tak, tak tych Rabenowch) – o 1:40 już czekaliśmy na kolejnych chętnych do pomocy kierowców, czas leciał, a ciężarówek jak na lekarstwo – Ci, którzy przejeżdżali udawali, że nas nie widzą, albo po prostu nie wiedzieli co trzymamy w ręku… Nim przyjechała kolejna ciężarówka, która podrzuciła nas nad A2 minęło 20 minut, przez ten czas zdążyliśmy zjeść hot-doga przygotowanego przez miłą pracowniczkę stacji Orlen, znajdującej się po drugiej stronie skrzyżowania. Ostatni jak dotąd odcinek przebyliśmy poczciwą, można powiedzieć, że już wyeksploatowaną Renault Magnum, kierowca podzielił się z tatą doświadczeniami związanymi z tym modelem i ani zdążyłem się obejrzeć staliśmy już za rozjazdem na Warszawę i Świecko, na drodze krajowej nr 5 w stronę Gądek i jakże upragnionego Kalisza. Była godzina 2:20, koło nas, w zdecydowanej przewadze, przemykały białe ciężarówki z zielonym pasem i dumnym napisem „Raben” na naczepach – jak łatwo się domyślić, były mało pomocne, gdyż Gądki, do których zmierzały znajdują się dużo bliżej niż Kalisz – nic, trzeba było czekać na szczęście… Które to nadjechało po 35 minutach, o godzinie 2:55, było dużeee i koloru żółtego – tak, to legenda polskiego transportu – Pekaes, a dokładniej nowe Iveco Stralis, młody, sympatyczny kierowca ponarzekał trochę na firmę, jednocześnie chwaląc sobie terminowość wypłacania należności, poopowiadał nam trochę o Ivecu, bo dla nas obu to była nowość i trzeba przyznać, że mnie, jak i mojego tatę – obu raczej negatywnie nastawionych do włoskich ciężarówek - nowy Stralis zaskoczył miło, duże lustra, spora przestrzeń życiowa to jedne z jego niepodważalnych atutów. Godzinę później nastąpił moment przesiadki, do jak się później okazało, ostatniego już tej nocy – Volva FH12 pierwszej generacji – okazało się tutaj również, że niefortunnie podczas „pakowania się” do „żółtka” zgubiłem buta, na szczęście w mojej torbie była druga para, a trasa i tak wieść nas będzie przez tamten rozjazd, co pozwoliło mi uwierzyć, że mój aktualnie osamotniony lewy but znajdzie swojego życiowego partnera
Czerwona ciężarówka kierowcy będącego jednocześnie przedsiębiorcą dowiozła nas do samego samochodu, była godzina 4:40, gdy moim oczom ukazał się biały Man TGA 430 w kabinie LX z podpiętą naczepą plandekową marki Wielton.
1. Man F2000, którym przebyliśmy pierwszą część trasy...
2. Nasze maleństwo
15.06.2009
Szydząco spojrzałem na samochód, przyzwyczajony do „dobrobytu”, bo ostatnią naszą wspólną trasę robiliśmy Actrosem Mp2 w najwyższej kabinie, a w międzyczasie obracałem się w środowisku ze skośnym znakiem na przedzie… Ironiczny uśmiech zniknął z ust, po otworzeniu drzwi: „Łał! Ten maluch ma całkiem dużo miejsca!” – pomyślałem, i ochoczo zabrałem się za rozpakowywanie torby, poszło mi to całkiem szybko, bo górne łóżko już zapraszało mnie, a trzeba przyznać, że zmęczony byłem nieziemsko… Do 7:40 smacznie spaliśmy, a następnie udaliśmy się na Urząd Celny, odprawić towar, który tata przywiózł z Ukrainy – były to poszycia na narożniki, takie ot, do siedzenia, które spora część z nas ma w swoich mieszkaniach. Na UC zameldowaliśmy się o godzinie 8:00, zjedliśmy smaczny żurek w bufecie, jeszcze krótka drzemka i półtora godziny później ruszyliśmy w kierunku firmy COM40 w Nowych Skalmierzycach, znajdujących się tuż obok Kalisza, w celu zrzucenia „zbędnego balastu”
Stan licznika:
594.705
Rozładunek trwał troszkę ponad godzinę, i o godzinie 11 mogliśmy obrać już kurs na Swarzędz, by zapełnić pustą przestrzeń za naszymi plecami. Chwile po pierwszej popołudniu dotarliśmy do zagubionego buta, a o 13:50 wjechaliśmy już na teren firmy Blum, by załadować jak się okazało – meble do Ikei we francuskim mieście Metz, sprawni operatorzy wózków widłowych szybko ładowali auta, więc 15 minut oczekiwania i zostaliśmy poproszeni o podjechanie do rampy. Załadowano nam 56 europalet mebli do samodzielnego montażu, nakazano zakupić 2 kółka montażowe do połączenia dwóch pasów zabezpieczających, spięliśmy wszystko do kupy i o 15:40 wyjechaliśmy załadowani, udaliśmy się jeszcze na zakupy do InterMarche, a następnie ruszyliśmy w kierunku granicy z Niemcami – Świecka, czas nieubłaganie biegł, a zmęczenie coraz bardziej dawało w kość, o 17:10 wjechaliśmy na autostradę A2, a pół godziny później wygospodarowaliśmy chwilę, by coś zjeść, drzemka też okazała się niezbędna – więc ta „chwila” przedłużyła się do 2 godzin. O 20:35 znowu byliśmy w województwie Lubuskim, a cel zbliżał się do nas powolutku. Tata zdecydował jednak, że długą przerwę zrobimy jeszcze przed granicą, wybór padł na Port2000, gdzie dojechaliśmy o dziewiątej wieczór. Tutaj zrobiliśmy mały „obchód” w poszukiwaniu czegoś dla naszego małego Manuela i znalazła się - falbanka nad przednią szybę, po zakupach, udaliśmy się do kabiny zamontować nowy gadżet, potem herbatka i lulu…
3. Proporczyk na szybie w TGA
4. Miejsce pracy...
5. MAN na urzędzie celnym
6. Przepustka zezwalająca na wjazd na teren zakładu COM40
7. Przygotowany do rozładunku
8. Rozładunek
9. Informacja o ładunku
10. Uszkodzona paleta...
11. Obiad
12. Pusta naczepa...
13. Auto przygotowane do odjazdu.
14. Roboty drogowe po drodze do Swarzędza
15. Jeden mały znak, a kupę kłopotów...
16. Blum, Swarzędz
17. Scania, ładująca meble
18. Jedno z dwóch kółek montażowych, o których mowa w tekście
19. Wieża Eiffla w Swarzędzu
20. Kierunek - Świecko
21. Kierunek - Świecko cz. 2
22. Elcon zauważony podczas przerwy...
23. Ciekawa naczepa, Port2000
16.06.2009
Nadeszła godzina 7 rano, kiedy to wstaliśmy z łóżek, przygotowaliśmy śniadanie i poranną kawę, w dosyć „domowym” klimacie minęła godzina i o 8 zarówno my jak i auto po „obchodzie” było gotowe do jazdy. Z kraju wyjechaliśmy 10 minut po godzinie 9, a pierwszą część Niemiec przebyliśmy tak zwanymi „landówkami”, aż do Lipska, gdzie o 12:45 zrobiliśmy dwugodzinną przerwę, przez kolejne 4 godziny zatrzymaliśmy się tylko raz, by uzupełnić zapasy wody na stacji benzynowej przy autostradzie nr 4, o 19 zatrzymaliśmy się, by zrobić przerwę, a potem od 20:20 znowu jazda i tak prawie do północy
24. Niemieckie przepisy w skrócie
25. Krajobrazy niemieckich landów
26. Krajobrazy niemieckich landów c.d.
27. Krajobrazy niemieckich landów c.d.
28. Niemieckie miasteczko, zdominowane przez ciężarówki...
28. Na przerwie pod Lipskiem (Leipzig)
29. Autostrada
30. Autostrada c.d.
31. Autostrada c.d.
32. Zderzenie słońca z chmurami nad autostradą
33. Przerwa na pomiar paliwa
34. Wieczorny rzut oka na "baustelle"
17.06.2009
Tutaj odbyła się kolejna godzinna przerwa, a wskazówka pokazująca poziom paliwa opadała sennie, podobnie jak i my na dół, trzeba było rozejrzeć się za stacją, a z góry nałożony „prykaz” zakładał, że tankowanie odbędzie się w Luxemburgu – bo tam taniej. O 3:20 zameldowaliśmy się na Shellu – jak się okazało, automat przyjmujący rzekomo karty paliwowe odmówił posłuszeństwa… Sytuacja zrobiła się nerwowa, bo paliwa było naprawdę mało, jakoś udało się nam dotrzeć do stacji Esso, która to także honoruje naszą kartę (ciężko, by nie honorowała, skoro korzystamy właśnie z karty Esso…), lejemy 855 litrów, aż po sam korek, pod Ikeą stawiamy się o 5:50, a awizowani byliśmy na szóstą rano – Just In Time chciało by się rzec! Ale ile zmęczenia to kosztowało, to nasze… Rozładunek poszedł szybko, położyliśmy się jeszcze, by zasmakować trochę snu. O 10 już ruszaliśmy w stronę Longwy, gdzie miał odbyć się załadunek włókna używanego do produkcji opon z miejscem przeznaczenia w fabryce Michelin, w Olsztynie. Dojazd do miejscowości nie był problemem, jednak spedytor podał złą nazwę firmy, co spowodowało nie lada problem w jej odnalezieniu, uporaliśmy się z tym problemem i o 11:30 auto wjechało na załadunek, niestety beze mnie, bo nie posiadaliśmy drugiego kompletu odzieży ochronnej, a wywieszone na zewnątrz zakładu statystyki dotyczące ilości wypadków jednoznacznie ukazały nacisk firmy „Performance Fibers” kładziony na bezpieczeństwo. O 13 moim oczom ukazał się nasz wóz wyjeżdżający zza bramy, chwila na zjedzenie czegoś i obaj zasnęliśmy jak zabici, o 18 odjechaliśmy z Longwy…
Stan licznika:
596.011
Mijały godziny, a kilometry umykały, zdecydowaliśmy się na przekroczenie granicy dopiero w Oldenzaalu, w Holandii, a następnie przejechanie całych Niemiec omijając autostrady. Chwile po dziesiątej wieczorem zatrzymaliśmy się na 45 minutową przerwę, a o 23 wyruszyliśmy w kierunku Bredy.
35. Ikea - rozładunek
36. W strone Longwy...
37. Niezmiennie kierunek - Longwy
38. Tunel
39. Wąsko - Longwy...
40. Choinka przed firmą, w której ładujemy
41. Jeszcze we Francji, na skraju...
42. Drogowskazy nad autostradą
43. Holownik Torpeda, my mieliśmy 91 na budziku, a zrobił nas jak dzieci
44. Wojownicy lewego pasa!
45. Efektowny wiadukt
46. Ja się pytam gdzie byli rodzice?!
47. Belgia...
48. Wieczór w Beneluxie, charakterystyczne żółte światła...
18.06.2009
Zegarek pokazywał godzinę drugą, gdy zatrzymaliśmy się, by odpocząć, wstaliśmy o 9 rano, jak zwykle poranny rytuał picia kawy i standardowo śniadanie – wyruszamy o 10:50. Słońce wstawało tak samo powoli jak i my, krajobraz za oknem uciekał szybko, i tak, w samo południe zameldowaliśmy się na Oldenzaalu, tutaj już nawet bez zatrzymania, bo po prostu nie było po co, dopiero 2 godziny i 3 kwadranse później zatrzymaliśmy się by odebrać 45 minutowy odpoczynek, standardowo już przedłużył się, tym razem o pół godziny i ruszyliśmy dopiero o 14…
Stan licznika:
596.628
Trzeba przyznać, że jazda po drogach niższej kategorii jest męcząca i czasochłonna, w ciągu 4 godzin robi się lekko ponad 200 km, dla porównania w tempie ‘autostradowym’ można nabić ich przeszło 350… Nie przekraczając 70 km/h dotarliśmy do kolejnego przystanku, przerwa na leśnym parkingu, na którym stał zestaw innej szczecińskiej firmy – Port-Trans, jak się okazało kierowca to dobry znajomy ojca, jeszcze ze starych lat, powspominali więc kolejki, granice, zjedliśmy, wypiliśmy kawę, dowiedzieliśmy się, że za jakąś godzinę dojedzie kolejne auto od „Portków”, którym jedzie kolejny znajomy, zdecydowaliśmy więc, że poczekamy, minęła jednak grubo ponad godzina, a białej Scanii ni widu, ni słychu, więc po prawie dwóch godzinach postoju o godzinie 19:20 ruszamy w dalszą drogę, bo dom coraz bliżej. Niemiecki klimat zdaje się być nieprzyjazny do jazdy, bo obu nam zdecydowanie w głowie jedno – sen, jednak wizja domu skutecznie utrzymuje nas przy jeździe. 3 godziny i przerwa, taka zapadła decyzja, bo powoli robiło się niebezpiecznie – o 22:30 zajęliśmy już miejsce na stacji benzynowej niedaleko miejscowości Parchim, jakieś 220 km od granicy w Lubieszynie.
49. Poranna kawa...
50. Obchód auta, przy okazji fotka
51. Niemcy...
52. Panasy spotkane gdzieś na landówce
53. Krótka przerwa na obiad
54. Nasz system wodny
55. Ricoloty
56. Ale mają fajnie...
57. Przerwa z Port-Transem
58. Wspólna kawa i herbata...
59. Schwertransport...
19.06.2009
Mimo zmęczenia, długo nie mogłem zasnąć, sen przyszedł dopiero około pierwszej w nocy, przez co nie pospałem długo, zerwać trzeba było się o 7, bo na 8 rano zaplanowaliśmy start, szybki poranny serwis, kawa, śniadanie, mycie, i pięć minut po planowanym odjeździe nasz Man znów nabijał kilometry w kierunku rodzimego kraju. Granicę osiągnęliśmy w południe…
Stan licznika:
597.220
Tutaj trasa się kończy, wysiadam w centrum Szczecina, by przesiąść się w autobus, który dowiezie mnie pod dom, a tata udaje się w kierunku bazy, by zdać zestaw, podzielić się z mechanikami uwagami, między innymi na temat uszkodzonej poduszki w naczepie. Trasa kończy się przejechanymi przeszło 2500 kilometrami, tysiącami nowych wniosków i wrażeń…
60. Wąskie drogi, dwie godziny do granicy...
61. Przez chwile zrobiło się swojsko
62. Lubieszyn!
63. Ostatnie zdjęcie MANa
Mam nadzieję, że opis się spodoba, to mój pierwszy tak obszerny